Dzięki Bogu wakacje w ed nie kończą się 31 sierpnia. My we wrześniu jeszcze w tym trybie wakacyjnym mieliśmy zaplanowane rodzinne wyjazdy. Najpierw byliśmy w Częstochowie na pielgrzymce z okazji 50 lecia Domowego Kościoła. Razem z dziadkami mieliśmy okazję być w kaplicy, z obrazem Matki Bożej,zwiedzić Jasną Górę i przespać nockę w Częstochowie.
Chłopcy bardzo zadowoleni ze zwiedzania skarbca, wspięli się na sam szczyt wieży, przeszli na kolanach wokół ołtarza i postrzelali z jasnogórskich armat. Mieliśmy szczęście przyjechać dzień wcześniej i dzięki temu zdążyliśmy pobyć w tych miejscach bez wielkiego tłumu.
Nasza pielgrzymka nałożyła się na pielgrzymkę Legionu Maryji i zjazdu harcerzy, więc Jasna Góra pękała w szwach.
Miało to też dobre strony, bo moc modlitwy we wspólnocie czuć było niesamowicie. Słowa apelu i różańca niosły się i brzmiały głośno w uszach i poruszały nasze serca. To był dobry czas.
Kolejnym wrześniowym wyjazdem był weekend nad morzem. Już po raz kolejny spędziliśmy czas w domku w Dźwirzynie i w tym roku pogoda tak nam dopisała, że mnóstwo czasu spędziliśmy na plaży i w wodzie. Na obiady jedliśmy pyszne rybki, pierożki, pizzę, kebaby i naleśniczki. A wszystko okraszone lodami 😁
Oprócz radości dla ciała mieliśmy też z Łukaszem okazję by pobyć we dwoje w katedrze kołobrzeskiej na Mszy świętej w sobotę rano i wspólnie w niedzielę byliśmy w kościele w Dźwirzynie. Chłopcy zaopatrzyli się w magnesy z wizerunkiem Matki Bożej Uzdrowienia Chorych i bez żadnych objawów wyziębienia po długich kąpielach w morzu wróciliśmy do domu.
We dwoje byliśmy też na randce na plaży z kubkiem gorącej czekolady z Żabki i słodkimi wafelkami na zagryzkę w kieszeni. Miło było posiedzieć w ciszy na prawie pustej plaży.
I na koniec września, kiedy pogoda znowu pokazała swoje piękno, byliśmy w zoo! Od samego rana był rebus, dokąd to jedziemy i z nastawieniem jak najbardziej pozytywnym ruszyliśmy do Wrocławia. Z dumą muszę przyznać, że byliśmy wytrwali, obeszlismy całe zoo, czytaliśmy wszystkie tabliczki z nazwami i cierpliwie wypatrywaliśmy kolejnych okazów. Największą radość wszystkim sprawiło oceanarium no i panda czerwona. Cudownie było widzieć uśmiech Błażeja i jego niedowierzanie, że w końcu widzi swoje ulubione zwierzę.
Nie widzieliśmy tylko kilku okazów, a dwa miejsca były tymczasowo zamknięte, więc ogólny wynik naszych odwiedzin w zoo wyszedł jak najbardziej na plus. Każdy z nas ma swoje ulubione typy. I każdy był czymś delikatnie rozczarowany. Jednym żyrafy były za niskie, innym brakowało samca lwa, ktoś spodziewał się większego rogu nosorożca. Ale jak mówiłam, panda czerwona rozczuliła, ryby, płaszczki i żółwie zachwyciły, wielkość okapi zadziwiła, a modliszka zaskoczyła. To był cudowny czas i na pewno jeszcze nie raz odwiedzimy wrocławskie zoo i inne ogrody.