Sylwestra spędziliśmy pierwszy raz od 8 lat poza domem. I to ze spaniem! I pomimo wszelkich obaw i czarnych scenariuszy było całkiem nieźle ☺️.
Czas minął nam na jedzeniu dobroci, grach planszowych, rozmowie i zabawie z dziećmi. Przed północą chłopcy mieli kryzys i chcieli już iść spać, ale udało nam się ich przekonać, że skoro wytrwali już tyle czasu, niech zobaczą fajerwerki.
I cóż za niespodzianka, kiedy rodzice zacierali ręce na odpalanie sztucznych ogni, a Błażej przestraszony nie chciał ich nawet wziąć do ręki (jak już udało się je odpalić, bo to wcale nie było łatwe). Na szczęście pozostałe dzieci były względnie zadowolone. Jednak, gdy coraz bardziej szliśmy w ciemny park żeby dotrzeć do punktu widokowego, dało się słyszeć ciągłe „Wolałbym już być w łóżku.”, „Czy możesz zapłacić latarkę tato?” „Boję się, jest za ciemno.” „Ale głośno, jestem przestraszony”, i inne podobne zadania. Gdy już wybiła północ nasza Łucja smacznie usnęła w najgłośniejszych wybuchach fajerwerków, a chłopcy skakali z nogi na nogę i prosili, żebyśmy już poszli do domu.
Zdążyłam cmoknąć męża w policzek i życzyć mu szczęścia w nowym roku i już wracaliśmy z powrotem do domu. Przed blokiem udało mi się jeszcze namówić dzieci na drugie sztuczne ognie i zdjęcia noworoczne. Później było już tylko mycie ząbków i sen.
My, dorośli, jeszcze chwilę posiedzieliśmy przy herbacie i też poszliśmy spać. Nowy Rok rozpoczęliśmy Mszą świętą w kościele garnizonowym i po obiedzie wróciliśmy do domu.
A później to już katary, kaszle, biegunki, wymioty i średnio przespane noce… Czekamy na lepszy czas w tym roku.